Kto i kiedy wymyślił cegłę – nie wiadomo. Wiadomo, że jej wyrób znany był już w kulturach starożytnego Wschodu ponad pięć wieków przed naszą erą. Kiedy zaczęto wyrabiać cegły w Łomży też nie wiadomo, ale moja babcia twierdziła, że cegielnia na Łomżycy istniała od zawsze. A zapotrzebowanie na jej produkty, było, jest i będzie...
Szczególnie duże zapotrzebowanie na produkcję cegielni było w Łomży na przełomie XIX i XX wieku, kiedy to władze rosyjskie prowadziły wielkie inwestycje wojskowe ( budowa „fortów” i koszar). Wtedy to cegielnie stanowiły czołówkę „fabryk łomżyńskich”.
Na Łomżycy pracowały dwie, położone wzdłuż polnej drogi biegnącej od skrzyżowania szosy Obwodowej ( dziś Sikorskiego) z szosą do Ostrołęki, równolegle do następnej drogi (dziś ulicy Spokojnej), od której oddzielała ją szeroka łąka. (Może była to dzisiejsza Żabia, a może przedłużenie dzisiejszej Cegielnianej)
Jeszcze dzisiaj oczami wyobraźni widzę trzy wysokie czerwone fabryczne kominy z których pierwszy należał do cegielni, o której będzie tutaj mowa, zlokalizowanej pomiędzy „Obwodówką”, a Fabryczną, drugi do „Fabryki Orłowskiego”, a trzeci do nieczynnej już za mojej pamięci „starej cegielni”.
Co to jest cegielnia – wie każdy: Jest to zakład, w którym wyrabia się cegły. W tej cegielni o której opowiadała mi babcia najpierw mieszano glinę z piaskiem, po tym wyrabiano jak ciasto, formowano cegły i suszono je na powietrzu w kilku zadaszonych szopach bez ścian (Taką szopę widać na załączonej fotografii). Suche, twarde, zwane surowymi, cegły przewożono w celu „wypalenia” do pieca.
Piec cegielni na Łomżycy była to bardzo solidna budowla o grubych ścianach, takim też stropie i powierzchni dużej sali. Układano w nim w ażurowe stosy surowe cegły, a kiedy już był pełen – zamurowywano jego wejście. Wnętrze pieca ogrzewano poprzez palenisko do temperatury 800 – 900 stopni. Ten czas pracy cegielni poznawaliśmy po wydostającym się z wysokiego komina dymie. „Komin dymi – Wypalają cegły” Kiedy cegła została wypalona (uzyskała odpowiedni kolor – a były różne stopnie „wypalania” zależne od długości tego procesu) palenisko wygaszano i piec się studził. Wejście wystudzonego pieca odbijano i gotowe cegły prawie natychmiast trafiały do odbiorców.
Teraz zarówno sam wyrób, jak też wygląd cegieł uległ zmianie (zmiany te zostały zapoczątkowane już przed wojną w nowocześniejszych cegielniach).Wprowadzono różne „odmiany” cegieł, jak też konstrukcję i sposób ogrzewania pieca. Okrągłe, zamurowywane pomieszczenia zastąpiono „tunelami” gdzie wypalanie i studzenie cegły dobywa się w sposób ciągły – cegły jadą bez przerwy i ze stałą prędkością na specjalnych wózkach we wnętrzu tunelu, który w różnych miejscach ma różne temperatury. Produkuje się też cegły z domieszkami różnych składników, o różnych wymiarach, kształtach i t.p. Ale nie to jest celem mojego opowiadania...
Cegielnia znajdująca się między „Obwodówką” i Fabryczną (która chyba wtedy w ogóle nie miała nazwy i była zwykłą polną drogą), w historii mojej babci, oprócz wyrobu cegieł, spełniła też inną ważną rolę.
Babcia urodziła się chyba w połowie XIX wieku i mieszkała z mężem i ósemką dzieci w drewnianym domku z dużym ogrodem pomiędzy „Szosową”, zwaną później „Ostrołęcką” i „Wojska Polskiego”, a tą polną drogą ( nazwaną później „Fabryczną” ). Dziadek pracował, dzieci rosły, a babcia, jak wszystkie ówczesne żony ( nie była jeszcze wtedy babcią) wychowywała gromadkę dzieci. Rodzina odbyła, podobnie jak wiele rodzin łomżyńskich, wojenną ewakuację (chyba w latach 1915 – 1919) w głąb Rosji. Wkrótce po powrocie do Łomżycy zmarł dziadek, a rolę głowy domu przejął najstarszy, już wówczas żonaty, syn.
Nadszedł rok 1920. Babcia czterech synów wysłała na front. Pozostała sama z trójką młodszych dzieci i ciężarną synową. Kiedy do Łomży zbliżały się wojska bolszewickie, a drewniany domek nie stanowił żadnego zabezpieczenia nawet przed kulami i odłamkami, trzeba było pomyśleć o jakimś bezpiecznym schronieniu. Jedynym, jak się wydawało, bezpiecznym schronieniem był piec cegielni. Jego grube ceglane ściany mogły ochronić przed pociskami. A tak myślała nie tylko moja babcia. Takie przekonania mieli wszyscy mieszkańcy, zbudowanych obok cegielni drewnianych domów.
Kiedy więc dało się słyszeć huk armat ostrzeliwujących piątnickie forty, babcia związała pościel w tobołki, do koszyków zabrała żywność i przy pomocy dzieci przeniosła to wszystko do wnętrza cegielnianego pieca. I tak piec cegielni stał się schronem nie tylko dla mojej babci, ale i jej sąsiadów, którzy także przeprowadzili się tam z pościelą a nawet drobnymi ruchomościami.
Tak się złożyło, że, jak to się pięknie mówi – ” nadszedł czas rozwiązania” dla babcinej synowej. Odebrać poród potrafiła nie tylko babcia, ale wszystkie starsze sąsiadki. I tak w nocy, we wnętrzu cegielnianego pieca, przy akompaniamencie bolszewickich armat, przyszedł na świat Jurek – pierwszy wnuk babci ( miała ich później ponad dziesiątkę).
O świcie w otworze wejściowym pieca ukazało się kilku bolszewickich żołnierzy uzbrojonych w charakterystyczne karabiny z trójkątnymi bagnetami. Nie znaleźli nic godnego ich uwagi, a krzyk upominającego się o jedzenie „rebionka” skutecznie ich zniechęcił do dłuższego pobytu we wnętrzu tego prowizorycznego schronu. Wkrótce opuścili go też wszyscy „tymczasowi mieszkańcy”.
Panowanie bolszewików w Łomży było niedługie, a ich ucieczka tak szybka, że mieszkańcy Łomżycy nie zdążyli nawet ( i nie mieli chyba takiej potrzeby) schronić się ponownie na okres walk do cegielnianego pieca.
Babcia żyła i mieszkała w Łomżycy do 1935 roku. Przyjeżdżał do niej w odwiedziny wraz z rodzicami i ten w „urodzony w piecu” Jurek, który zawsze z zaciekawieniem chodził zobaczyć jak aktualnie wyglądało „jego miejsce urodzenia”.
W 1939 roku Jurek jako podporucznik walczył w grupie gen. Kleeberga, aby, po uniknięciu niewoli, przedostać się do Warszawy i tam działać w konspiracji. W czasie Powstania walczył w Śródmieściu w zgrupowaniu „Zaremba - Piorun”, a w 1947 roku, powrócił do Polski jako zdemobilizowany porucznik Dywizji Pancernej gen. Maczka.
Ale cegielnia jeszcze raz powróciła do swojej ”wojennej funkcji” w 1939 roku. Późną wiosną, a może wczesnym latem, w ramach zakamuflowanej pod pozorem „ćwiczeń rezerwy” mobilizacji, powołano pod broń saperów, którzy wchodzili w skład SGO „Narew”. Oddział, złożony z saperów - rezerwistów dowodzony przez por. rez. absolwenta łomżyńskiej „Mierniczówki” z początku lat 20-tych – Ludwika Grabowskiego, zakwaterowano w.... łomżyńskiej cegielni! Stamtąd codziennie wyjeżdżali do prac fortyfikacyjnych na brzegach Narwi.
Z cegielni por. Grabowski wyjechał ze swymi saperami na front i w walkach cofał się, z resztkami SGO „Narew”, na wschód. Tam dostał się do rosyjskiej niewoli. W Szepietówce, w przejściowym obozie jenieckim spotkali go jego koledzy. Był w pełnym oficerskim umundurowaniu. Nie zgodził się na propozycję przebrania się w mundur szeregowca. Jeden z kolegów, który w przebraniu szeregowego wydostał się z niewoli i dotarł do Warszawy, powtórzył żonie jego słowa: „Jestem polskim oficerem i nie będę się przebierał. Rosjanie muszą przecież przestrzegać międzynarodowego prawa dotyczącego jeńców wojennych”.
Nazwisko i dodatkowe dane personalne sapera, porucznika rezerwy - Ludwika Grabowskiego, który wyruszył 1 września 1939 roku na front z kwatery w łomżyńskiej cegielni, znalazło się już na pierwszej, opublikowanej przez Niemców latem1943 roku, liście katyńskiej.
Dzisiaj na tabliczce umieszczonej na „Ścianie Katyńskiej” czytamy:
Por. Ludwik Grabowski ur. 1899.08.25 Miejsce urodzenia – Łomża
Mierniczy. 1 baon saperów. Zm. 1940 Katyń.
Nie wiem kiedy zakończyła swoją produkcję cegielna na Łomżycy. Cegielnia, tak związana z historią I i II wojny.
Jerzy Smurzyński